Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 25.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   691   —

ogarnęło go zakłopotanie. Po chwili jednak opamiętał się i skłonił.
— Przepraszam, madame — rzekł do pani Zorskiej. — Właściwie chciałem mówić z panem doktorem Zorskim.
— Niestety, odjechał — rzekła doń uprzejmie po francusku.
— Przyszedłem mu podziękować z całego serca. Czy nie opowiadał pan doktór o biednej Annecie Mason, która rzuciła się do Sekwany, a on uratował ją, narażając się na wielkie niebezpieczeństwo? Chciałem właśnie mu podziękować za ocalenie tej kobiety.
Róża wstała i przystąpiła do garotera. Śliczna jej twarzyczka jaśniała szczęściem. Była dumna ze swego męża.
— Pan chyba jest poczciwym człowiekiem, skoro umiesz być wdzięczny.
Gerard spoglądał na nią i czuł się zwyciężony tym jasnym promieniem, który bił z jej całej postaci. To jest żona doktora! To jest Róża Rodriganda, którą on ma zgubić! Nie, nigdy — przenigdy!
— Dziękujemy panu, swoim opowiadaniem sprawiłeś nam wielką przyjemność. Może pan ma jakieś życzenie, chętnie je spełnimy — rzekła Róża.
— Nie mam żadnego, chyba to, by się łaskawej pani zawsze dobrze wiodło.
— Dziękuję, mój przyjacielu!
— Jest kilku, którzy właśnie przeciwnie pani życzą.