Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 25.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   693   —

— Hm! Każ zaraz zaprząc!
Ludwik wyszedł
— Jedziemy do Gąsowic, by przyjrzeć się temu markizowi. Nasza kochana Róża pojedzie z nami. Wirski jest moim kuzynem. Jeżeli markiz okaże się hrabią Alfonsem — aresztujemy go. Przed tym jednak pojedziemy po prokuratora i zabierzemy go z sobą. Przygotujcie się prędko do drogi, bo może być za późno! — nagliła matka.
Tymczasem Gerard wracał lasem. Po drodze natknął się na domek, w którym mieszkał leśniczy Tombi. Cygan stał właśnie przed chatą, a gdy ujrzał zbliżającego się zapytał:
— Kim pan jest?
— Cudzoziemcem. Chcę tędy pójść do Poznania. A kim wy? — odparł garoter.
— Jestem leśniczym pana rotmistrza Rudowskiego. — A skąd pan?
— Jestem Francuzem.
— A ja Hiszpanem, cyganem hiszpańskim.
Gerard przypomniał sobie, że jest w posiadaniu odpisu notatki Alfonsa, pisanej po hiszpańsku. Usiadł więc i rzekł.
— Znalazłem kiedyś zeszyt pisany po hiszpańsku. Czy nie zechcielibyście mi go przeczytać?
Cygan przeczytał i włożył go do swojej kieszeni.
— Tak, pisany po hiszpańsku — rzekł — ale treść nie jest dla was!
— Oho! Nie oddacie mi go?
— Ani mi się śni!