Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 20.djvu/4

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   546   —

— Mnie wolno! Co powie służba na to, że się do mnie skradasz?
— Że jesteśmy krewni. Zresztą nie chciałabym w tym tonie prowadzić rozmowy. Zauważyłam, że jesteś bardzo uprzejmy, nawet nie prosisz, bym usiadła. Ale to mnie nie zraża. Chcę ci tylko powiedzieć, żeś mnie bardzo obraził, mówiąc ojcu, że jestem brzydka, że nie mam serca i gotowa jestem do każdej zbrodni. Dam ci więc teraz dowód, że mam serce. Kocham i to właśnie ciebie!
— Mnie?! — zawołał, głośno się śmiejąc — a, doskonale. Nie mam zresztą nic przeciwko temu.
— Pragnę wzajemności od ciebie.
— Oszalałaś?
— Alfonso! — zasyczała. — Ty mnie nie kochasz, a czy ty widziałeś kiedyś, jak zdobywano miłość przemocą? Nie? A więc ja ci to zademonstruję! Koroną hrabiowską zmuszę cię do wzajemności, jeżeli się ze mną nie ożenisz, nie uczynisz hrabiną! Panowałam nad sobą długie, długie lata. Miłość moją kryłam głęboko w piersi. Dziś kąsasz mnie zębami ironii. Jeszcze raz nad sobą zapanuję. Zaklinam cię, spóbuj pokochać mnie!
Przystąpiła doń, by wziąć go za rękę.
— Nie graj komedii, kuzynko! Odejdź już.
Spojrzała nań dziwnym wzrokiem. Gdyby był do niej wyciągnął rękę, byłaby nieskończenie szczęśliwa, a może stałaby się dobrą, uczciwą kobietą. On tego nie uczynił.
— Dobrze więc — rzekła — poradzę sobie sama. Ojciec mój odjeżdża do Vera Cruz, odwozi