Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 20.djvu/3

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   545   —

— Ależ to niebezpieczne!
— To już wasza rzecz, sennor. Nie patrzę wam w karty, ale jeżeli kiedyś dobrze będzie się wam powodziło, proszę nie zapomnieć o biednym Benito.
Wypowiedziawszy te słowa, zniknął za drzwiami. Kortejo wyszedł tuż za nim.
Właśnie przechodził Alfonso, a że nikogo nie było w pobliżu, Kortejo opowiedział mu o dziwnej wizycie Benita i o jego uwagach na temat obecnego stanu don Ferdinanda.
— To straszne! — zawołał Alfonso. Zaśmiał się ironicznie, mówiąc:
— Chciałbym wiedzieć co sobie pomyślał, gdy mnie ujrzał i słyszał jak płakałem i zawodziłem obok niego.
Na drugi dzień odbył się pogrzeb z całą okazałością. Na tę uroczystość zjechali się najbardziej poważani mieszkańcy miasta, chcąc oddać cześć zwłokom wielce poważanego hrabiego Rodriganda. Został on złożony na cmentarzu w rodzinnym grobowcu.
Po pogrzebie, w pałacu zapanowała głęboka cisza. Alfonso rozmyślał nad tym, w jaki sposób najlepiej można użyć bogactwa, gdy naraz drzwi się cicho otworzyły i przed nim stanęła — Józefa.
Ukazanie się jej niemało go rozgniewało.
— Ty tutaj? Czy nie mogłaś mi oznajmić swego przybycia przez służącego?
— Chcę z tobą pomówić trochę. Ty również nie uprzedzasz mnie przez służbę o twoim przyjściu.