Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 20.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   570   —

Przed południem Alimpo wybrał się z ogromnym bukietem kwiatów do domu baletnicy.
Dziś Elwira wydała mu się jeszcze milsza, ponętniejsza i piękniejsza.
Po słowach powitania, wśród ogromnych pochwal, jakie dostały się bukietowi ze strony Elwiry, omawiano sprawę tancerki i hrabiego.
— On kocha ją serdecznie, — rzekł Alimpo — ale jestem z tego niezadowolony.
— To rzeczywiście niedobra osoba — potwierdziła Elwira. — Ale on przecież z nią się nie ożeni? Będzie ją z pewnością tylko odwiedzał, tak jak inni i przysyłał podarunki.
— Nie, on nie jest taki jak inni, jeżeli kocha kobietę, to z pewnością się z nią ożeni.
— A, to żal mi go... Wczoraj do godziny drugiej siedział u niej jego rządca. Nie spałam, kiedy wyszedł, gdyż myślałam o tobie. Zdaje się, że pożegnali się nie jak przyjaciele. Widocznie duże wrażenie uczyniły na niej klejnoty hrabiego de Rodriganda. Teraz leży chora, ma migrenę.
— Aha, zwietrzyła już bogatszego wielbiciela. Czy ona naprawdę chora?
— Ale gdzie tam.
— Muszę więc pójść do niej.
Elwira odprowadziła go do przedpokoju i otworzyła następne drzwi. W buduarze swym leżała baletnica i patrzyła pełnym oczekiwania wzrokiem na wchodzącego.
— A, cóż pan przynosi?
— Pozdrowienie poranne, sennora!
— Od tego samego nieznajomego? Czy dziś