Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 19.djvu/5

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   519   —

się na równiny, by szukać swoich rozproszonych wojowników.
Gdy ukryli się w krzakach, nadeszło dwóch Komanchów.
Zdziwili się, że na drzewie nie ma nikogo.
— Krokodyle go zjadły — uspakajał jeden z nich.
— Pewnie. Nie dostanie się do krainy wiecznych łowów, bo pożarły go zwierzęta — rzekł drugi.
Zsiedli z koni, by poczekać na braci. Wtem wyskoczyli z krzaków Bawole Czoło i Niedźwiedzie Serce. Obaj zatopili noże w piersiach Komanchów. Po paru minutach mieli w ęrkach skalpy, a zwłoki ich rzucili krokodylom.
Obaj Indianie wrócili do kryjówki.
Niedługo czekali. Czarny Jeleń jechał na czele trzydziestu Komanchów.
— Gdzie białolicy?! — zawołał. — Czy nikt go nie widział? Trzeba go będzie poszukać.
— Grozi nam niebezpieczeństwo — szepnął Apacha.
Bawole Czoło przytaknął.
— Musimy rozpocząć. Daję znak — rzekł.
Zakaszlał głośno.
Komanchowie przystanęli, nasłuchując. Dwadzieścia niewidocznych luf celowało do nich z krzaków.
— Ognia!
Zagrzmiało dwadzieścia strzałów.
Powstało ogromne zamieszanie, podczas którego vaquerowie nabijali broń.
Komanchowie przelękli się, widząc dwudzie--