Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 18.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   494   —

Hrabia został zwolna podciągany w górę.
Widok krokodyli był straszny. Wskutek braku pożywienia pogryzły się nawzajem, o czym świadczyły ich poszarpane ogony i łapy.
Gdy hrabia był już zawieszony w odpowiedniej odległości od powierzchni wody, wódz Mizteków kazał przymocować lasso do konarów.
Apacha zsunął się z drzewa. Obaj wodzowie przyjrzawszy się jeszcze hrabiemu i czatującym nań krokodylom, udali się w drogę powrotną.
Gdy przybyli nad potok, znaleźli już wielu Indian, których przysłała Karia.
Tu Bawole Czoło pożegnał Apachę, polecając mu dalsze leczenie Grzmiącej Strzały.
Mizteka skinął na Indian, którzy otoczyli go kołem, czekając na rozkazy. Obejrzał ich poważnie i począł mówić:
— Jesteśmy synami pokolenia, które musi wymrzeć. Białe twarze przyniosły nam śmierć. Poszukują one naszych skarbów, ale nie potrafią ich znaleźć. Przyrzeknijcie mi, podobnie jak i wasi ojcowie, milczeć i nie zdradzić miejsca, w który m się znajdują.
Wszyscy skłonili głowy na znak zgody.
— Dziękuję wam i wierzę. Wiedziałem gdzie są te skarby, ale jedna biała twarz je odkryła. Musimy je przenieść w inne miejsce. Przysięgnijcie na dusze waszych ojców, że nowej kryjówki nie zdradzicie.
— Przysięgamy! — odezwali się wszyscy chórem.
Praca trwała przez całą noc. Dopiero, gdy