Przejdź do zawartości

Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 18.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   511   —

Przywitano go z ogromną ciekawością i niecierpliwością. Opowiedział więc o wszystkim, co widział.
— Hacjenda obudzi się ze snu wśród strachu, a synowie Komanchów powrócą ze skalpami do domu — rzekł Czarny Jeleń.
Zebrała się rada wojenna.
O północy miano otoczyć hacjendę. Na znak naczelnika, Komanchowie mieli przeskoczyć przez palisady i otoczyć dom. Pięćdziesięciu miało do stać się oknem do środka, by opanować kurytarze, a potem mordować.
Równocześnie naradzano się w hacjendzie.
Potem zwołano wszystkich pasterzy do domostwa i przygotowywano się do obrony.
Tak minął wieczór. Godzinę przed północą wybrał się Apacha na zwiady, wziąwszy ze sobą dwóch dobrze uzbrojonych mężów, którzy mieli ze sobą sztuczne ognie, by wprawić w zamieszanie konie nieprzyjaciół.
Apacha wrócił niebawem, ale sam.
— Przybyli już. O taczają palisadę. Konie zas stoją nad potokiem.
Teraz udał się Arbelez do komnaty chorego, gdzie czuwały obie dziewczyny.
Chory spał.
— Możecie iść na swoje stanowiska. Tylko weźcie ze sobą lonty.
Obie udały się na platformę domu, gdzie było mnóstwo wszelakiej broni.
Wśród nocnej ciszy dało się słyszeć skrzeczenie żaby.