Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 17.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   484   —

mi opowiedział, że okłamywał jego siostrę Karię i wmawiał jej, że ją kocha, tylko po to, by się dowiedzieć, gdzie jest ukryty skarbiec królewski.
— Obiecałeś jej, że się z nią ożenisz? — zapytał gniewnie Indianin — a przy tym chyba ją całowałeś? Wiedz więc o tym, że według zwyczaju tych krajów jesteś jej mężem. Powiedz mi, kiedy wyznała ci tajemnicę i czy jesteś tu sam?
— Wyznała mi ją wczoraj wieczór przy oliwnych drzewach nad strumykiem. Jest tu ze mną ośmnastu Meksykańczyków. Oni nie wiedzą co mają nieść i o jaskini tej również nie wiedzą. Są niedaleko stąd.
— Dobrze — odrzekł cibolero. — Polak teraz tu zostanie, a ty pójdziesz ze mną. Nie będę cię wiązał, bo i tak ujść mi nie możesz. Jesteś robakiem, którego zadusić potrafię. Uwiodłeś córkę Mizteków, musisz za to odpokutować. Musisz się z nią ożenić. Widzę, że się zgadzasz, ażeby uniknąć kary. Myślisz zapewne, że cię to uratuje. Nie łudź się. Weźmiesz ślub z Karią i ona zostanie hrabiną de Rodriganda Sevilla, ale ty jej nie dotkniesz więcej. Teraz chodź! — złapał go za rękę i pociągnął ku wyjściu.
Wskutek powtórnej kąpieli i światła porannego począł przestrach i ten dziwny czar, który hrabią zawładnął, powoli znikać.
Odetchnął głęboko, lżej mu się na piersiach zrobiło i począł rozmyślać w duchu, czy też nie ma jeszcze dla niego ratunku.
— Gdzie twój koń i gdzie Meksykanie? — zapytał szorstko cibolero.