Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 17.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   475   —

Helmer przypomniał sobie słowa Emmy, rzekł więc:
— Jest jednak jeden człowiek, który chce od niej wyciągnąć tajemnicę królewskiego skarbca, hrabia Alfonso. Jesteś moim przyjacielem, dlatego mogę ci powiedzieć, że ona go kocha.
— Wiem o tym — rzekł Indianin.
— A jeżeli mu odkryje waszą tajemnicę?
— Bawole Czoło temu przeszkodzi. Nie dostanie najmniejszej części skarbu, a jest on tak wielki, że złoto, które obecnie posiada cały Meksyk, nie jest jeszcze jego dziesiątą częścią. Jeden, jedyny dotychczas biały go widział, a —
— Zabiliście go?
— Nie. Nie trzeba go było zabijać, bo oszalał Z radości i zachwytu.
— I mnie chcesz ten skarb pokazać?
— Nie. Zobaczysz jedną część jego. Lubię cię, ty chyba nie oszalejesz? Podaj mi swą rękę. Tak, jesteś silny. Duch złota jeszcze nie opanował ciebie. Gdy wejdziesz do jaskini, krew twoja będzie biec, jak wodospad po skale.
Rozmowa urwała się.
Polakowi dziwnie zrobiło się na sercu, jak jeszcze nigdy przedtem. Niebo zaczęło się zabarwiać. Blady blask wschodu stawał się silniejszy i można było rozróżniać przedmioty dokładnie.
Helmer ujrzał przed sobą górę El Reparo. U spodu wypływała woda ze skały.
— Już wschód — rzekł Bawole Czoło — ale jeszcze nie chodźmy tam, ukryjmy przedtem konie. Właściciel skarbu musi być ostrożny.