Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 15.djvu/5

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   407   —

Zaledwie wymówił te słowa, kiedy zarośla się rozchyliły i ukazał im się straszny dzik.
— Święta Panienko! — zawołał Zorski w strasznej trwodze, gdyż nie miał przy sobie żadnej broni.
Ujął kochankę w ramiona i właśnie w tej chwili, kiedy dzik miał ich dopaść, rozległ się strzał.
— Holla, wujaszku, nie bój się! — zawołał nagłe czysty głosik.
Dopiero teraz odzyskał Zorski odwagę, którą stracił z obawy o lubą.
— To ty, Robercie? — zapytał chłopca, który właśnie wyszedł z gęstwiny.
— Tak, ja — śmiał się Robert, trzymając jeszcze ciągle podniesioną strzelbę. — Czy dzik naprawdę jest zabity, wujaszku?
— Spodziewam się. O, Robercie, kochany, chłopczyku, tyś nam ocalił życie!
— O, nie, ja cię tylko uprzedziłem, ale ty przecież jesteś silny.
— Skąd się tu wziąłeś?
— Wracałem do zamku. Byłem u Tombi, który chce zanieść do zamku kozła.
— Tombi? Kto to?
— Tam stoi.
Tombi ukłonił się i rzekł:
— Jestem borowy i należę do zamku.
Kiedy Zorski spostrzegł go cofnął się ze zdziwieniem i Róża uczyniła to samo.
— Alfons! ach, nie, co za podobieństwo.