Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 14.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   382   —

— I groziłeś mu rewolwerem?
— Tak.
Załamała ręce przerażona i zawołała:
— Jezus, Maria! Unieszczęśliwisz wszystkich, ty niepoczciwy chłopcze! Co na to powiedział prokurator? Cud prawdziwy, że cię zaraz nie zamknął.
— O! on nie był zły. Śmiał się tylko trochę i powiedział, że z obawy, bym go nie zastrzelił, wypuści obu z więzienia.
— I co potem?
— Potem zaprowadził mnie do pokoju, w którym pan kapitan i doktór Zorski popijali wino i palili papierosy.
— Więc nie byli w więzieniu?
— Nie. O! mamo, ja się tak wstydzę, straszne głupstwo popełniłem.
Wypowiedział to z taką dziecinną szczerością i prostotą, a potok łez spadł na jego pełne różowe policzki, że nie mogła się powstrzymać, by go nie pocieszyć. Wszak był to jej jedynak.
— No, uspokój się, moje dziecko. Już sama pójdę do tych panów i będę ich prosiła o przebaczenie, oni już przyjechali, widziałam, ich.
— Mamo, ja także pójdę — rzekł.
— Dlaczego?
— Muszę ich prosić o przebaczenie sam.
Pochyliła się ku niemu, wzięła go w swoje ramiona i ucałowała serdecznie. Poczuła dziwną radość. Była tylko prostą, nieuczoną kobietą, a jednak przeczuła, że posiada skarb, za któryby inni miliony oddali.
— Dobrze, możesz pójść ze mną — rzekła.