Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 14.djvu/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   381   —

czy dobrze postąpił, czy też rzeczywiście popełnił głupstwo. Po dłuższym namyśle doszedł do wniosku, że właśnie uczynił to drugie i zawstydził się bardzo. Gdy tylko przyjechał do domu i zsiadł z kucyka, wyszła jego matka na przeciw.
— Robert, chodź tu! — rzekła ostro.
Usłuchał zawstydzony.
— Jesteś kłamczuch! — zagrzmiał głos matki.
— Tak, mamo — odrzekł po cichu, lecz szczerze.
Czuł się tak upokorzony i zbity, że łzy mu stanęły w oczach. To przyznanie się do winy ułagodziło znacznie matkę, więc rzekła już łagodniejszym tonem:
— Czy myślisz, że takiego kłamcę będę kochała? Ja już przez ciebie bardzo płakałam.
Objął ją rączkami za szyję, wspinając się na palcach i zawołał, wybuchając głośnym płaczem:
— Mamo, ja już się dosyć dzisiaj zawstydziłem, więcej tego nie zrobię, przyrzekam ci.
— Więc dlaczegoś okłamał służącą?
— Bo nie chciałem, żebyście wiedzieli, dokąd pojechałem.
— A gdzie byłeś?
— U prokuratora, w więzieniu.
— Boże! Coś tam robił?
— Wziąłem rewolwer ze sobą i chciałem go zastrzelić, jeżeliby nie wypuścił pana kapitana i wuja Zorskiego.
— Toż to czyste szaleństwo! — zawołała z przestrachem. — Rozmawiałeś z prokuratorem?
— Tak.