szlachetnego lekarza wstrząsnął sercami więcej, aniżeli poprzednie łzy i narzekania.
— Panie! zawołał, to prawie ponad moje siły! Daj mi mocy!
Wołanie to było modlitwą.
Bóg widocznie zmiłował się. Zrozpaczony mężczyzna zebrał siły i wziął się na nowo do dzieła. Zaledwie dotknął łyżką wargi chorej, otwarła mechanicznie usta i wypiła fatalny płyn do ostatniej kropli. Zorski odstąpił od niej. Głębokie westchnienie wyrwało się z jego piersi. Położył łyżkę na stół i założył ręce.
— Ojcze, albo wskrześ Różę, albo daj mi umrzeć!
— Synu mój — szlochała matka.
— Nie wiedziałem, że jestem taką duszą z miękkim sercem — rzekł nadleśniczy.
— W jaki sposób będzie działać lekarstwo? — zapytał prokurator.
— Wkrótce zobaczy się, czy w ogóle będzie działać — odrzekł Zorski. — Po dziesięciu minutach musi zasnąć. Sen ten trwać będzie długo, może czterdzieści osiem godzin i podczas tego snu ma się stać rzecz najważniejsza. Jeżeli obudzi się przed czasem, to znaczy, że dawka była za słaba i muszę jeszcze dodać. Jeżeli nastąpi rozdrażnienie, niepokój, a nawet febra, to dawka była za silna i chora umrze, jeżeli nie dam przeciwdawki. Trzeba stale obserwować stan choroby i dlatego nie mogę oddalić się ani na minutę od jej łóżka. Muszę poprosić pana kapitana, aby koń był dzień i noc w pogoto-
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 14.djvu/12
Wygląd
Ta strona została skorygowana.
— 386 —