Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 12.djvu/6

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   324   —

przygotowaniom, jakie obecnie czyniono na „Jefrouw Mietje“, nie nadjeżdżałby z taką pewnością siebie i odwagą.
Dzielni Niderlandczycy i Holendrzy zakasali rękawy, jakby się szykowali do tańca. Przyniesiono siekiery i olbrzymie topory, najrozmaitsze rodzaje broni, strzelb i pik. Dwie armatki naładowano siekanym ołowiem, po czym je zasłonięto, by nieprzyjaciel myślał, że nie mają żadnych dział do obrony.
Pani Jefrouw Mietje, odłożywszy na bok pończochę, patrzyła chwilę na przygotowania, po czym, o dziwo, podniosła się sama z miejsca i zeszła do prochowni. Wkrótce ukazała się z koszykiem, niosąc okrągłe, do gruszek podobne, kule, zaopatrzone lontem.
Były to owe sławne kule ogniste z Jawy, którymi się posługują okręty, by malajskich korsarzy od siebie odpędzić i zapalać ich małe statki.
— Dosyć ich przyniosłam? — pytała Mynheera.
— Wystarczy — odpowiedział.
Był przyzwyczajony z dawna, że Jefrouw w walce także brała udział, więc i tym razem zostawił jej wolny wybór.
Obcy okręt szybował prędko i zbliżał się coraz bardziej. Płynął jeszcze ciągle w kierunku tylnego końca okrętu, skręcił jednak niedługo i rozpiąwszy jeszcze jeden żagiel pogonił wprost do boku holenderskiego statku.
Dogoniwszy go, dał strzał, po czym rozbrzmiał ostry, donośny głos: