Przejdź do zawartości

Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 12.djvu/3

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   321   —

Obaj wtajemniczeni sprzymierzeńcy dostali pierwsze porcje. Natychmiast pośpieszył jeden z nich na tył okrętu, sprawdził, czy wisząca na pokładzie łódka jest w porządku, po czym udał się niepostrzeżony ku tylnemu otworowi. Jego wspólnik pośpieszył tymczasem na spód okrętu.
— Przychodzisz już? — pytał więzień.
— Tak.
— Co zrobimy z łańcuchem?
— Mam ze sobą szczypce do rozrywania. Klucza nie potrzebujemy.
Wkrótce był łańcuch rozcięty, po czym obydwaj wdrapali się ku górze. Właśnie wysuwali się tylnym okienkiem na pokład, kiedy zabrzmiał głos, który ich do szpiku kości przeraził.
— Wszystko na pokład! — zabrzmiał głos kapitana, który stał na przodzie okrętu.
— Potem udał się na tył i właśnie w chwili, gdy obie postacie wychylały się z tylnego otworu, przechodził tędy.
— Do kroćset diabłów! Co to ma znaczyć? — zakrzyknął. Warta!! do mnie!
Z taką siłą uderzył pięścią w twarz głodem osłabionego Mariana, że potoczył się znowu na spód, podczas gdy dwaj inni majtkowie zostali przez wartę otoczeni i skrępowani, po czym wrzucono ich do magazynu.
Dawna karność i dyscyplina powróciła zaraz i spokój zapanował, jakby nic nie zaszło.
Pozapalano światła, kotwice pociągnięto do góry, żagle rozpostarto i „Pendola“ posunął się