Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 12.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   345   —

— To się rozumie — odrzekł chłopiec dumnie i z pogardliwą miną dodał: — Chcesz ją może obejrzeć? Mam ją tu, ale uważaj, bo jest nabita.
Nieznajomy wziął strzelbę do ręki i rzekł zdziwiony:
— A! toż to prawdziwa strzelba, sporządzona umyślnie dla ciebie!
— Tak. Sądziłeś może, że to jest zabawka dla dzieci?
— Tak.
— Ależ głupiec z ciebie! Taką strzelbą nie można przecież zabić lisa.
— Przecież nie chcesz przez to powiedzieć, że ty zastrzeliłeś lisa!
— Tak, właśnie to chciałem powiedzieć.
— Ty? ty? — zapytał teraz obcy, zdziwiony niezmiernie.
— Pewnie! Nie będę się przecież wlec z lisem, którego sam nie zastrzeliłem!
— Ależ to prawdziwy mały bohater z ciebie!
Chłopiec skinął głową przyjaźnie; słowo to podobało mu się; obcy zjednał sobie przez nie jego serce, zapytał więc z miną protektora.
— Chcesz długo zostać w Zalesiu?
— Tak.
— Dobrze, będziesz mi raz towarzyszyć. Pokażę ci, jak się poluje na lisa.
— Dziękuję ci, mały człowieku — rzekł obcy. Proszę cię, nie zapomnij o tym. Ja ci za to pokażę, jak się poluje na niedźwiedzie, lwy, tygrysy i słonie.
Tu chłopiec stanął zdziwiony i zapytał: