Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 12.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   341   —

— Mówiłeś mi zawsze, że jest ona oznakę honorową.
— Przecież ci się teraz należy.
— Lecz oznaka ta przystoi tylko temu, którego honor jest nienaruszony.
— Do kroćset djabłów, nie rozumiem cię! Spodziewam się, że twój honor jest nietknięty, malcze.
— Powiedz, czy może ten mówić o honorze, kto bezkarnie obrażać się daje?
Mały, pięcioletni chłopczyna przybrał tak groźną postawę, jakby chciał wyzwać strzelca na pojedynek.
— Któż to cię obraził?
— Ty sam. Nazwałeś mnie przecież malcem żółtodzióbym. Ty! Ty! Ty sam strzelasz jak prawdziwy żółtodzióby malec.
Myśliwi uśmiechnęli się, widząc ten wybuch dziecinnego gniewu, pohamowali jednak swą wesołość, gdyż Ludwik zachował powagę. Oczy jego zwilżyły się łzami, był głęboko wzruszony tym energicznym, honorowym wystąpieniem swego wychowanka. Przekonany był, że i on przyczynił się do tego, by w duszy chłopca tak uzdolnionego zasiać poczucie honoru. Dlatego przystąpił do niego, podał mu rękę, zdjął kapelusz z głowy i rzekł głosem drżącym ze wzruszenia.
— Jesteś dzielnym chłopcem, Robercie. Patrz, zdejmuję czapkę przed tobą. Czy chcesz mi wybaczyć, że nazwałem cię żółtodziobym malcem?
Otwarte oblicze chłopca rozjaśniło się, ujął wyciągniętą prawicę i odpowiedział: