Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 11.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   303   —

słodkiego przedmiotu nie mogę żyć!
Wtedy popatrzyła nań z góry, jęknęła boleśnie — dała się słyszeć cała skala molowa i padła na twardą, jego starokawalerską sofę. Tam okryła swoje oblicze nową chustką i jęła wydawać gardłowe tony, które zbudziły w Wallonie niepewność. Nie wiedział, czy ona łka, czy napadła ją czkawka.
Podskoczył ku niej i zapytał:
— Ależ miss, ja cię nie rozumiem!
— Nie, to ja pana nie rozumiem! — brzmiała odpowiedź. — Czytaj pan to pismo.
Rozwinął wczoraj napisaną kartkę i odczytał jej treść.
— Ależ to był żart — zawołał zupełnie zdrętwiały.
— Żart? — zapytała z bolesną godnością. — Pytałam pana przed dwunastoma świadkami, czy mówi pan naprawdę, a pan przytaknął.
— Do diabła! Chcesz mnie może zmusić, abym ożenił się z panią?
— Żenić się, albo zapłacić odszkodowanie.
— Więc proszę, bądź pani łaskawa się wynieść!
Otworzył drzwi. Rzuciła nań pełne wyższości spojrzenie i wyszła.
Za pół godziny aresztowano go, gdyż w Ameryce bierze się takie przyrzeczenie poważnie. Pozostawiono mu do wyboru: żenić się, albo natychmiast złożyć pięć tysięcy dolarów. Uważał, że roztropniej jest coś zyskać, niż oddać. — Wziął więc żonę, a zatrzymał pieniądze