Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 11.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   302   —

a w nich zjawiła się miss. Miała na sobie czerwoną suknię i dwa nowe pióra u kapelusza, pewny; znak, że zamierza obchodzić jakąś ważną uroczystość.
— Dzień dobry, sir, powiedziała.
— Dzień dobry, miss, odpowiedział. Ależ do diabla, miss, jakże to się stało, że przeszkadza pani takiemu staremu kawalerowi w jego porannej modlitwie?
Zbliżyła się do niego, wyciągnęła doń z najsłodszym uśmiechem dziesięć swoich palców i odparła:
— Bośmy przecież postanowili razem dziś zmówić modlitwę.
— Razem? — Rozumie się. Już zamówiłam świadków.
— Do kroćset! Chce mnie pani może zaskarżyć do sądu?
— Co to, to nie. Wesele przecież nie jest sądowym terminem.
— Wesele? Chce może pani urządzić wesele? — zapytał zatumaniony.
— Tak jest.
— Pani jest nieroztropna. — Kto jest tym os.... tym szczęśliwcem chciałem powiedzieć.
— Nie pytaj pan przecież, kochany Wallot. Miłość powinna być wprawdzie czysta i powściągliwa, ale tak blisko przed weselem można przecież już wyznać, iż nie można żyć bez słodkiego przedmiotu miłości.
— Słodki przedmiot? Niechże mnie licho porwie, jeżeli mam bodaj pojęcie, bez którego to