Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 08.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   215   —

i umyślnie oszpeconym trupie poznaje pan jego zwłoki?
— Nic panu do tego! — parsknął rozwścieczony Alfons.
— Nie mam zamiaru tłumaczyć się przed byle kim. Poznałem zwłoki ojca i na tym koniec!
Ale doktór nie uląkł się jego gniewu wcale i z wyraźną pogardą odpowiedział głośno:
— Ostatni lokaj w Rodriganda rozpoznał by te zwłoki lepiej, niż pan. Od kiedy zna pan hrabiego? Od tygodnia może...
Alfons zatrząsł się ze złości.
— Co ty sobie myślisz, przybłędo? — warknął. — Precz mi z drogi, bo zmiażdżę! Któż mógłby znać ojca lepiej, niż ja, rodzony syn jego.
— Pan miałby być synem don Emanuela? — zaśmiał się Zorski, nie zwracając uwagi na obelgi młokosa. — Prawdziwy syn don Emanuela jest w tej chwili na morzu, uprowadzony z waszego rozkazu przez korsarza Landolę!
Trudno sobie wyobrazić wrażenie, jakie wywarły te słowa: wszyscy obecni osłupieli ze zdumienia, notariusz zbladł jak trup, alkald aż ręce rozłożył i żegnał się raz po raz, jakby djabła zobaczył. Alfons zaś rzucił się na Zorskiego z dzikim krzykiem.
— Łajdaku! Oszczerco! Zaduszę cię, jak psa! A!e zręczny i wyjątkowo silny doktór porwał go za kark, podniósł z łatwością do góry i potrząsając nim poszedł nad brzeg przepaści.
Rozległy się okrzyki przerażenia, a buńczuczny młodzik począł błagać o litość.