Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 06.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   166   —

i ten Kortejo kieruje na zamku wszystkim, jak mu się podoba.
— No, teraz już ślepy ani umierający nie jest — rzucił lekarz.
— Święta Madonno, więc to prawda? — zdziwił się karczmarz — słyszałem, że hrabianka sprowadziła do ojca z zagranicy jakiegoś lekarza, który mu wyświdrował kamień, a potem miał oczy wyleczyć, choć hrabia już od kilkunastu lat ślepy. Myślałem, że ludzie bajki opowiadają o tym doktorze, a to widocznie prawda.
Zorski kiwnął głową.
— No, no! — dziwował się karczmarz — to nie do wiary poprostu: wyświdrował kamień taki wielki jak gzyms u okna. Widać temu doktorowi czart pomaga, bo to nieludzka moc...
— No, ale powiedźcie lepiej, co wiecie o notariuszu i hrabim.
— A tak — hrabia był ślepy, a ten Kortejo tak go potrafił oplątać, że mu ufał i zrobił swoim pełnomocnikiem prawnym.
— No i co z tego?
— Ten Kortejo to taki sam łotr jak jego wspolnik Landola. Już on hrabiego wyszykuje jak się należy!
— A hrabia nic o tym nie wie? — spytał doktór.
— Skąd ma wiedzieć? Przecież nikt takiemu wielkiemu panu nie powie, że go okradają. Zresztą ten Kortejo chytry lis: on po to spółkę zrobił Z Landolą, żeby się nikt nie domyślił z czyich pieniędzy tak się bogaci.