Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 05.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   137   —

wkrótce przyzwyczai się pani i polubi ten hardy naród.
— Przyzwyczaję się? — zawołała Amy ze zdumieniem i oburzeniem — jakże można się przyzwyczaić do zbójów i bandytów.
Bardzo łatwo, miss Amy. Ci zbóje to najgrzeczniejsi, najlepiej ułożeni kawalerowie, jakich zdarzyło mi się widzieć w życiu. Wobec dam zachowują się prawdziwie po rycersku, ale to im nie przeszkadza uprawiać ich rzemiosło.
— Nie rozumiem pana, doktorze.
A więc niech pani sobie wyobrazi, że poznała pani w salonach dyplomatycznych Meksyku jakiegoś wyższego oficera, który panią oczaruje swą elegancją, znanego ze swej sprawiedliwości sędziego, słynnego uczonego, czy nawet znanego z świątobliwego życia księdza. Wszyscy ci ludzie wywierają niezmiernie ujmujące wrażenie, ale... pewnego dnia może się zdarzyć, że napadnie panią szajka zbójecka, hersztem której będzie ów oficer, sędzia, ksiądz lub uczony. Zdziwi to panią bardzo, może nawet i oburzy, ale w Meksyku tego rodzaju rzeczy nikogo nie dziwią. Potraktują panią zresztą jak najgrzeczniej ale... obrabują jaknajskrupulatniej. Na drugi dzień zresztą może pani spotkać owego herszta w salonie w zwykłej swej roli oficera, uczonego czy sędziego, który pani poda ramię z wyszukaną elegancją i poprosi, by pani była łaskawa zapomnieć o drobnej nieprzyjemności, jaką z konieczności zmuszony był pani wyrządzić.
— Ładna historia — zaśmiała się Amy —