Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 04.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   122   —

Uścisnął raz jeszcze dłoń lekarza, po czym rzekł:
— Taki się czuję szczęśliwy, że to poprostu trudno wypowiedzieć. Chciałbym teraz zobaczyć na własne oczy wszystkich mieszkańców zamku.
— Odłóżmy to na później, don Emanuelu — rzekł Zorski — lepiej będzie dla pańskich oczu, jeżeli pan teraz włoży z powrotem przepaskę.
— Czy i syna mego nie mógłbym zobaczyć? — spytał hrabia żałośnie.
— Zobaczy go pan, ale później nieco — o d powiedział Zorski, któremu nagła myśl strzeliła do głowy — zaczekajmy do wieczora.
— Muszę pana słuchać, doktorze, choć mi to niełatwo przyjdzie — rzekł hrabia — pragnę jednak, bym nie ja jeden radował się, tylko cała Rodryganda. Ogłoś wiec Różo, wszystkim, że kto ma jakąkolwiek prośbę do mnie, niechaj ją tobie powie, a zostanie spełniona. Poza tym wypłacona zostanie wszystkim urzędnikom dodatkowa pensja miesięczna. A poza tym...
Urwał i zastanawiał się przez chwilę, po czym zwrócił się do Zorskiego.
— Czy ma pan krewnych, doktorze? — spytał.
— Tak, siostrę i matkę.
— Gdzie?
— W Polsce, w Poznaniu.
— Jak pan sądzi, doktorze, czy mógłbym już czytać i pisać.
— Mógłby pan, don Emanuelu, ale nie zgodzę się na to, żeby pan się męczył pisaniem.