Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 04.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   105   —

— No tak, naturalnie — dość kwaśno zgodził się notariusz.
— Wobec tego ośmielę się poprosić pannę Różę i miss Amy. Zabieg nie jest niebezpieczny, mam więc nadzieję, że starczy paniom zimnej krwi, by mi asystować. Zmuszony jestem panie trudzić, gdyż potrzebna mi jest pomoc kobieca. Czy zgadzają się panie?
— Ależ oczywiście — odpowiedziały obie.
— Może i moja pomoc przyda się panu, doktorze — odezwała się pobożna siostrzyczka.
— Nie ośmieliłbym się trudzić siostry — odparł Zorski zimno.
— A to czemu? — spytała Klaryssa — moim obowiązkiem jest nieść pomoc i pociechę cierpiącym.
— Muszę mieć do pomocy panie, umiejące panować nad swymi nerwami, a pani, niestety, nie mogłaby temu sprostać.
Bo kiedy pani zobaczyła małą ranę na moim ramieniu, niewiele brakło, żeby pani zemdlała, cóż więc będzie podczas dłuższej operacji?
Ale ja muszę być obecny podczas operacji — zawołał Alfons — muszę widzieć, co się będzie robiło z mym ukochanym ojcem.
Po twarzy doktora przeniknął ironiczny uśmiech.
— Nie potrzebuję niczyjej pomocy więcej — rzekł.
— Mam tylko jedną jeszcze prośbę, do pana de Lautreville.
— Na rozkaz! — odezwał się Mariano.
— Jest to prośba osobliwa nieco — rzekł doktór — sądzę wszak, że mi pan nie odmówi.
— Słucham panie doktorze. W miarę możności spełnię każde pańskie życzenie.