Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 02.djvu/4

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   34   —

mocny odpuści ci twój grzech, jeśli ci go odpuści ten, wobec którego zawiniłeś tak ciężko.
Chory wyciągnął ręce błagalnie ku Marianowi, Ten zbliżył się doń.
— Przebaczam ci, Manunelu Sertano. Wyrządziłeś mi wielką krzywdę i jestem grzesznikiem, ale niech ci Pan Bóg tak odpuści twe winy, jak ja ci przebaczam.
Głowa żebraka opadła na posłanie. Zapadłe oczy zamknęły się, a na twarzy pojawił się wyraz błogości.
— Och, jak lekko mi teraz — szepnął. — Dzięki Ci, Chryste, za Twą dobroć i łaskawość... teraz umrę spokojnie. Godziny moje już są policzone, a chciałbym naprawić wyrządzone krzywdy. Weź, pobożny ojcze, papier i pióro i spisz dokładnie dzieje porwanego chłopca, a ja podpiszę dokument. Niechaj ma Mariano dowód na piśmie, kim jest. Może z Boską pomocą uda mu się odszukać swą rodzinę.
— Dobrze — rzekł ksiądz — zapiszę wszystko. Co prawda, na podstawie twoich zeznań nie sposób będzie od razu odnaleźć rodziny Mariana, ale może uda nam się dowiedzieć, kim był ów Gasparino i w czyim to domu sprzęty ozdobione są koronami i literami S. i R.
— Najprościej byłoby spytać kapitana — powiedział Mariano — on wie na pewno, jakiej to rodzinie zostałem porwany. Zmuszę go do powiedzenia prawdy.
— Ani się waż! — zawołał Dominikanin. — Kapitan strzeże zazdrośnie tej tajemnicy i gotów cię zabić, gdybyś go zaczął badać.
Zwracając się do żebraka, spytał:
— Jak się nazywał zamek, w którym dokonana została zamiana?