Przejdź do zawartości

Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 02.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   53   —

w serce. Na szczęście w ostatniej chwili zdążyłem się zasłonić.
— O, Madonna! — załamała ręce Róża. — Karlosie... Cóż to? Czemuś nic nie powiedział? Wszak tę ranę trzeba natychmiast przewiązać.
Poczęła szukać gorączkowo zgubionej podczas napadu chusteczki. Wtem rozległy się głosy i kroki nadbiegających ludzi. Z zarośli wyłonił się Alimpo i dwaj pomocnicy ogrodnika. Słyszeli strzały i odgłosy walki, więc przybiegli z pomocą.
— Łaskawa kantezzo![1] Sennor doktorze! Co się stało? — zawołał przerażony kasztelan.
— Jacyś zbóje napadli na sennora i chcieli go zamordować — odpowiedziała Róża.
— Zamordować? — powtórzył kasztelan. — O Boże, czyż to możliwe? Muszę to opowiedzieć mojej Elwirze.
Rozejrzał się dokoła, jakby szukając swej tłuściutkiej żony.
— Na szczęście sennor Zorski zwyciężył i zabił czterech zbójów — mówiła Róża z radością i dumą.
— Czterech? Ach, Madonna! Aż czterech rozbójników! — wołał Alimpo zdumiony. — Ach, jaka szkoda, że tu nie ma mojej żony.
— Trzech tylko — poprawił Żorski i wskazując na jednego z rozbójników dodał: — ten jest tylko ogłuszony. Uderzyłem go pięścią.

— Boże, nigdy w życiu nie potrafiłbym zadać tak strasznego ciosu. Muszę to opowiedzieć mojej Elwirze.

  1. Hrabianka.