Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 01.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   29   —

— Mój pobożny ojcze — zaczął żebrak na widok księdza — czuję, że śmierć moja już bliska i chciałbym bardzo ulżyć memu sumieniu. Od osiemnastu lat bowiem dźwigam ciężar nie do zniesienia.
— Bóg łaskaw dla skruszonego — zauważył kapłan — wyjaw mi, co przygniata twe serce.
— Dwa ciężkie grzechy, mój ojcze: krzywoprzysięstwo i zamiana dziecka.
— Są to zaiste bardzo ciężkie grzechy, mój synu — rzekł kapłan.
— Wobec kogo je popełniłeś?
— Pierwszy wobec waszego kapitana.
— Byłem kiedyś „brygantem“ i nie dotrzymałem danej kapitanowi przysięgi.
— To ty byłeś członkiem bandy? — zdumiał się ksiądz.
— Tak jest, ojcze. Przed tym byłem przemytnikiem, ale pewnego razu złapano mnie, skonfiskowano mi cały majątek i wtrącono do wiezienia. Gdy wyszedłem na wolność, przystałem do brygantów. Pierwszym czynem, jaki musiałem z rozkazu kapitana wypełnić, było porwanie dziecka. Wykonałem jego rozkaz, ale opadły mnie potem tak okropne wyrzuty sumienia, że nie mogłem spać po nocach. Wkrótce kapitan kazał mi zabić pewnego człowieka, uciekłem więc z oddziału, łamiąc w ten sposób złożoną mu uroczystą przysięgę posłuszeństwa.
— Opowiedz więc przede wszystkim historię o porwaniu dziecka — rzekł Dominikanin.
— Była to pierwsza zbrodnia, jaka miałem wykonać z rozkazu kapitana. Nie ufał mi jeszcze i poszedł ze mną, by mnie dopilnować. Działo się to osiemnaście lat temu w Barcelonie. Kapitan wraz ze mną zatrzy-