Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 01.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   27   —

górach i teraz spokojnie umrę, gdy z duszy mej zrzucę grzech śmiertelny.
Mariano z coraz większym zdumieniem spoglądał na żebraka.
— Szukałeś mnie? — spytał z niedowierzaniem. — Z jakiej racji.
— Dowiesz się tego w czasie spowiedzi. Urządź to tylko tak, by nikt się o tym nie dowiedział.
— Dobrze — powiedział Mariano — ale... co to wszystko znaczy?
— Wydano cię w ręce brygantów poto, by cię zabili — odparł żebrak. — Kapitan tego nie zrobił, ale najwidoczniej chodzi mu o zachowanie tajemnicy twego pochodzenia. Gdyby więc wyszło na jaw, że znasz prawdę, mogłoby z tobą być bardzo źle.
— Bedę milczał — rzekł Mariano. — Księdza zaś sprowadzę do ciebie, kiedy wszyscy zasną.
— Powiedz mu tylko, żeby zabrał z sobą papier, atrament i pióro, bo będzie musiał zapisać wszystko, co dotyczy twego pochodzenia.
Mariano zastanawiał się przez chwilę, po czym rzekł:
— Musisz się, starcze, przenieść do innej celi, bo tu mógłby nas ktoś podsłuchać. Chodźmy.
Starzec wstał z wysiłkiem i poszedł za nim. Mariano pośpieszył mu z pomocą, gdyż nieszczęśliwy był taki słaby, że ledwie trzymał się na nogach.
Dowlókłszy się do wskazanej celi, starzec upadł na posłanie, wyczerpany zupełnie. Mariano wyszedł
Nagle żebrak zakaszlał straszliwie i z ust jego buchnęła krew..
Przez chwilę dławił się i zachłystywał. Na twarzy