Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Znachor 02.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—  87   —

gdyż usta miał pełne słów ostrych, gwałtownych, bezlitosnych. I czekał.
Drzwi otworzyły się. Weszli. Trwało to może sekundę, gdy tak zatrzymali się przy progu, lecz już ich zrozumiał. Na twarzy ojca był dobry, cichy uśmiech, oczy matki były zaczerwienione od łez, a usta jej drgały.
— Synku mój! — szepnęła prawie bezdźwięcznie.
Rzucił się jej do rąk i zaczął całować porywczo.
— Mamo! Mamo!...
W tych dwóch stłumionych wzruszeniem okrzykach, zawarło się wszystko: i ból, i wyrzuty, i nadzieja, i żal, prośba o przebaczenie i przebaczenie samo. Całe dzieje cierpień obojga, walk wewnętrznych, wzajemnych oskarżeń i dojmujących trosk, okrutnych postanowień i najtkliwszych rozczuleń, zamknęły się w tych dwóch słowach: synku, mamo, w tych wyrazach, którymi pisane są najtrwalsze traktaty, najbardziej niewzruszalne przymierza, najświętsze konkordaty.
Padli sobie w objęcia, już nic nie mówiąc, już nic myśląc, już niczego nie pragnąc poza tym jednym, by to, co w nich odżyło tak olśniewającą prawdą, już nigdy nie uległo najmniejszemu przyćmieniu.
Pani Czyńska ochłonęła pierwsza i odezwała się ciepło:
— Pozwól, Leszku, niechże poznam twoją przyszłą żonę.
— Mamo! Przyjrzyj się tej najbardziej kochanej dziewczynie na świecie... Kochanej jeszcze nie tak mocno, jak na to zasługuje.
Marysia stała z opuszczonymi oczami, zmieszana i onieśmielona.
— My z ojcem — powiedziała pani Eleonora — dodamy nasze uczucia do twoich, synu, a wówczas może jakoś się to zrównoważy.
Zbliżyła się do Marysi, objęła ją i pocałowała serdecznie:
— Jesteś śliczna, moje dziecko, a wierzę, że twoja młoda duszyczka jest równie piękna. Mam nadzieję, że zaprzyjaźnimy się i że nie zechcesz uważać mnie za swoją rywalkę, chociaż obie kochamy jednego chłopca.
Zaśmiała się i pogłaskała zarumienione policzki dziewczyny.
— Spójrz na mnie, chcę popatrzyć w twoje oczy, by sprawdzić, czy bardzo kochasz.
— Och, jak bardzo, proszę pani! — cicho powiedziała Marysia.
— Nie jestem dla ciebie, drogie dziecko, panią. Chcę być twoją matką.
Marysia pochyliła się i przywarła ustami do rąk tej wyniosłej damy, która tak niedawno była dla niej obcą surową panią, groźną i niedosięgalną, a którą teraz miała prawo nazwać matką.