Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Znachor 02.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—  107   —

— Owszem. Było dwoje poważnie rannych i twierdził, że sam nie może dać sobie rady.
— Czy błagał pan doktora o ratowanie rannej dziewczyny?
— Tak, ale uznałem jej stan za beznadziejny. Zastosowałem tylko zastrzyk na wzmocnienie serca.
— Czy Kosiba prosił pana doktora o pozwolenie skorzystania z pańskich narzędzi chirurgicznych, celem operowania rannej?
— Owszem, ale żaden lekarz na moim miejscu nie spełniłby takiej prośby.
— Czy też lekarz, nie zechciałby operować umierającej tylko dlatego, że pobieżne oględziny nasunęły mu przypuszczenie, że operacja nie uratuje chorej?
Dr Pawlicki poczerwieniał:
— Pan nie ma prawa mnie obrażać!
— Uchylam to pytanie — powiedział przewodniczący.
Adwokat skinął głową:
— Co skłoniło pana doktora do mniemania, że stan rannej jest beznadziejny?
— To było wgniecenie podstawy czaszki! Puls zanikł niemal zupełnie.
— A wie pan doktór o tym, że znachor Kosiba przeprowadził operację i uratował pacjentkę?
— Wiem.
— Czym to można wyjaśnić?
Lekarz wzruszył ramionami:
— Najbardziej zdumiewający wypadek w mojej praktyce. Sądzę, że też stało się to tylko nader dziwnym przypadkiem.
— Czy gdy pan doktór przyjechał do młyna, znachor zakomunikował panu własną diagnozę?
— Tak.
— A była ona zgodna z pańską?
— Tak.
— Czy zatem nie wydaje się panu doktorowi, iż Antoni Kosiba, ustalając trafną diagnozę i pomyślnie przeprowadzając wysoce niebezpieczną operację, wykazał duży talent chirurgiczny?
Lekarz zawahał się:
— Owszem. Lojalnie muszę przyznać, że w wielu wypadkach zastanawiało mnie to.
— Dziękuję. Więcej pytań nie mam — skinął głową adwokat i z uśmieszkiem spojrzał na prokuratora.
Z kolei odczytano zeznania kilku świadków oskarżenia z poprzedniej rozprawy, po czym jeden po drugim zjawiali się świadkowie powołani przez obronę. A więc zeznawał stary młynarz, jego syn, państwo Czyńscy, pani Szkopkowa, wreszcie cały szereg byłych pacjentów Antoniego Kosiby.