Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Znachor 01.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 91 —

zowie ładna. Niejeden z porządniejszych klientów, co tu ukrywać, specjalnie po to wstępował do sklepu pani Szkopkowej, by pogawędzić z Marysią, pożartować i pomizdrzyć się do niej. Pan prowizor z apteki, sekretarz gminy, siostrzeniec księdza proboszcza, ziemianie z okolicy, inżynierowie z fabryki — żaden z nich nie pominął okazji, by wstąpić po paczkę papierosów, czy po pocztówki.

Pani Michalina Szkopkowa.

— A ty, Maryśka, uważaj — mawiała pani Szkopkowa — Na byle kogo, albo na żonatych nie zwracaj uwagi, ale jak się trafi odpowiedzialny kawaler, co w tobie upodobanie znajdzie, ty z nim mądrze politykuj. Z takich rzeczy to i małżeństwo wyjść może.
Marysia śmiała się:
— Mam czas.
— Czasu nam, kobietom w tych sprawach zawsze mało. A ty już musi być niedługo dwadzieścia lat skończysz. To i czas! Ja w twoim wieku już trzyletniego syna miałam. Tylko byle kim głowy sobie nie zawracaj i za wysoko nie sięgaj, bo sparzysz się. Ja ci mówię!... Naprzykład z tym to paniczem na motocyklu! Jeździ to on jeździ, ale ożenić się z tobą to ani mu