Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Znachor 01.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—  46   —

waniu zaczęto ich po jednym wywoływać na pierwsze piętro, gdzie była sala sądu starościńskiego.
Tłuściutki młody urzędnik siedział za stołem, przykrytym zielonym suknem i zawalonym papierami. Sądził szybko. Gdy przyszła jednak kolej na brodacza, nabrał widocznie jakichś wątpliwości, czy podejrzeń, gdyż kazał mu czekać. Policjant wyprowadził go tedy do sąsiedniego pokoju. Tu przy stole siedział jakiś staruszek i pisał zawzięcie. Pokoik był mały. Gdy brodacz usiadł na ławce pod oknem, z nudów zaczął przyglądać się pracy staruszka. Na biurku tym też leżały stosy papierów. Były tam podania oblepione markami stemplowymi, kolorowe awizacje — i brodacz drgnął: niemal najbliżej od niego leżała paczka papierów, złączona spinaczem, a na samym wierzchu leżał dokument. Była to metryka. Przysunął się bliżej i przeczytał. Wystawiona była na nazwisko Antoniego Kosiby, urodzonego w Kaliszu. Obliczył lata: 52. Pod spodem były pieczęcie...
Brodacz obejrzał się na policjanta: stał odwrócony plecami i czytał jakieś ogłoszenia naklejone na drzwiach. Teraz trzeba było tylko położyć czapkę na biurku, tak, by przykryć nią papiery.
— Proszę zabrać tę czapkę — oburzył się staruszek. — Też znalazł sobie miejsce.
— Przepraszam — bąknął brodacz i zsunął ją wraz z paczką papierów, po czym zwinął je w rulon i ukrył w kieszeni.
Oczywiście, tym razem nie mógł się jeszcze posłużyć tak zdobytymi dokumentami i został skazany na trzy tygodnie aresztu za nałogowe uprawianie włóczęgi.
Po trzech tygodniach wyszedł jednak z więzienia powiatowego i ruszył w świat, już jako Antoni Kosiba.


ROZDZIAŁ IV.

W samych Odrynach, w majątku nie było nic godnego widzenia. Wielki pałac spalony podczas wojny, obrosły pokrzywami, łopianem i końskim szczawiem, z roku na rok pokrywał się mchem i pleśnią i rozsypywał się w gruzy. Właścicielka, księżna Dubancewa, wdowa po dygnitarzu petersburskiego dworu, mieszkała stale we Francji i nie przyjeżdżała nigdy. Rządca, stary dziwak, pan Poleszkiewicz, zajmował dwa pokoiki w drewnianej oficynie na folwarku, gdzie też nie brakło śladów zapuszczenia i zaniedba