Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Znachor 01.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—  130   —

nie siedzi. Pani aptekarzowa powiada, że to dziw, powiada, że dotychczas ksiądz proboszcz z ambony, powiada, takiego zgorszenia nie potępił. I jeżeli, powiada, tego nie zrobił, to chyba przez wzgląd na szacunek i poważanie dla rodziców tego, powiada, przedsiębiorczego kawalera.
Pan Czyński skrzywił się niemiłosiernie:
— Cóż dalej?
— Ano, to ten właśnie syn rymarza, eks-kleryk, w sobotę... Nie, nie, w piątek... Nie, dobrze mówię, w sobotę, publicznie ową Marysię zapytuje, dlaczego to do sklepu kanapę wstawiła?... To on zaczął takimi słowami z naszego pana Leszka i z niej podrwiwać, że wszyscy za brzuchy się trzymali ze śmiechu.
— Jacy wszyscy? — spokojnie zapytała pani Eleonora.
— No, naród. Na ulicy przecie było i każdy słyszał. To dziewczynę wstyd widocznie zdjął, bo ani pary nie puściła i w nogi. Ale musiała się poskarżyć temu, co pocztę załatwia, Sobkowi. A może i on tak od kogoś się dowiedział. Dość, że jak tylko eks-kleryka spotkał, rzucił się na niego i tak wykotłował, że tamten ledwie z życiem wyszedł. A dziś to na własne oczy widziałam motocykiel pana Leszka znowu pod tym sklepikiem. Jeszcze nieszczęście napyta na siebie. Ten Sobek gotów mu jaką krzywdę zrobić, bo to...
— No, dobrze — przerwała pani Czyńska. Dziękujemy Michalesi za informacje. Zajmę się tą sprawą.
Mówiła zupełnie obojętnie, lecz gospodyni dobrze wiedziała, czym to pachnie. Przyszło jej teraz do głowy, że postąpiła zbyt pośpiesznie i nierozważnie. Wprawdzie była oburzona niemoralnymi wizytami Leszka, lecz kochała go bardziej od rodzonych dzieci i teraz żałowała swego postępku.
— Bo ja, proszę państwa — zaczęła — nic na naszego pana Leszka nie mówię, bo ma się rozumieć...
Ale państwo Czyńscy rozmawiali już po francusku, co oznaczało, że Michalesia powina wynieść się. Zrobiła to ociągając się i zastanowiała się nad tym, czy by nie wybiec zawczasu na drogę i nie uprzedzić Leszka o piwie, którego nawarzyła. Po zastanowieniu się doszła jednak do przekonania, że młodemu porządna bura, na którą zasłużył, wyjdzie tylko na korzyść i zaniechała zamiaru.
Na potępienie zasługiwał w każdym razie. Jeżeli uwodził przyzwoitą dziewczynę, to postępował brzydko. Jeżeli owa Marysia nie należała do przyzwoitych, kompromitował siebie i rodzinę.
Tak rozumowała Michalesia, takiego również zdania byli państwo Czyńscy.
Toteż, gdy Leszek przyjechał, ku swemu zdziwieniu i zaniepokojeniu zauważył zimne spojrzenia, jakimi go przyjęto. Początkowo był przerażony domysłem: ten łajdak Bauer, dyrektor hotelu z Wilna, musiał przysłać rachunek.