Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Znachor 01.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—  124   —

— To masz, żebyś pamiętał!
— Nie będę, przysięgam!
— To masz jeszcze, żebyś przysięgę pamiętał też! I jeszcze! I jeszcze!
— Bracia, ratujcie! — zaskowytał Zenon.
Dookoła zebrało się kilkanaście osób, zwabionych bójką. Nikt jednak nie ruszył się na pomoc. Sobek cieszył się powszechnym szacunkiem i nawet ci, którzy nie wiedzieli, o co tu poszło, woleli przypuszczać, że słuszność jest po jego stronie, tym bardziej, że przeciwnikiem jego był ogólnie nielubiany awanturnik. Kompani Zenona również nie poczuwali się do obowiązku solidarności. W głębi duszy od początku byli po stronie Sobka. Zresztą bójkę zaczął Zenon.
— Panowie — odezwał się jeden z tłumu. — Dosyć, dosyć!
— Przestańcie! — dodał drugi.
Sobek podniósł się z ziemi. Z domu wybiegł Lejzor z naftową lampą w ręku. W jej świetle stało się widoczne całe spustoszenie, dokonane w zewnętrznej powłoce Zenona. Wstał w ubraniu podartym, oczy miał podbite, nos rozkrwawiony. Obracał przez chwilę językiem w ustach i wypluł kilka zębów.
Sobek otrzepnął ubranie, podniósł z ziemi trzonek mandoliny, przy którym na strunach żałośnie podrygiwały szczątki pudła, chrząknął i, nic nie powiedziawszy, odszedł.
Inni też zaczęli się rozchodzić, nic nie mówiąc i o nic nie pytając. Nazajutrz jednak w całych Radoliszkach wrzało jak w ulu. Po sumie przed kościołem nie było innych tematów rozmowy. Wszyscy znali już dokładnie przyczyny i przebieg zajścia. Ogólnie przyznawano rację Sobkowi i cieszono się z poskromienia Zenona. Z drugiej jednak strony potępienie skierowało się ku Marysi. Raz, że to przez nią, a dwa, że przesiadywanie młodego pana Czyńskiego w sklepie, bądź co bądź niedobrze świadczy o moralności młodej panienki.
Poza tym wprost nie uchodziło, by o jakąś tam przybłędę, o dziewczynę sklepową bili się publicznie ludzie z miasteczkowego towarzystwa, urzędnik i syn bogatej, szanowanej rodziny.
Powszechnie interesowano się, jak zareaguje właśnie rodzina Wojdyłłów. Nagabywano o to nawet od niechcenia braci Zenona, lecz ci wzruszali tylko ramionami:
— Nie nasza sprawa. Ojciec wróci, sam będzie wiedział.
Starego Mosterdzieja istotnie nie było w Radoliszkach. Wyjechał po zakupy do wileńskich garbarzy.
Marysia o pobiciu Zenona dowiedziała się wczesnym rankiem. Przybiegły dwie sąsiadki i opowiedziały wszystko ze szczegółami. O ile pani Szkopkowa przyjęła wiadomość z zadowoleniem, jako boską karę na Zenona za porzucenie świętego stanu kapłańskiego, o tyle Marysia wręcz przeraziła się. Robiła sobie gorzkie wyrzuty za niepotrzebną gadatliwość. Po co skarżyła się temu zacnemu panu Sobkowi! Naraziła go na takie