Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Znachor 01.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—  121   —

— Nie warto płakać, panno Marysiu. Z serca to mówię, z rozumu. Nie warto. Czas przejdzie, boleść zagoi się. Szkoda oczków na płakanie. Pani tysiąc razy więcej warta od niego. To on niech martwi się. Skrzywdził panią. Bóg go za to gorzej ukarze. Na świecie nic nie ginie. Takie już prawo jest. Nic nie ginie. To jak z grabiami. Nadepniesz je na zęby. Zdaje ci się, że grabiom szkodę robisz, a tymczasem ani opatrzysz się, jak te grabie podnoszą się i kijem trach w łeb... Takie prawo. No, nie płakać, panno Marysiu...
Rozczulił się jej łkaniem i bezradnością swojej pociechy. Sam był bliski łez. Leciutko pogłaskał ją po łopatkach, wstrząsanych szlochem:
— Cicho, panno Marysiu, cicho — mówił. — Nie trzeba, nie warto. Skrzywdził panią... skrzywdził. Zły człowiek. Bez sumienia.
— Ale za co, za co!... — płakała Marysia. — Nie lubiłam go wprawdzie... nigdy... Ale nic złego mu nie zrobiłam.
Sobek zastanowił się:
— O kim pani mówi?
— O nim, o Wojdylle...
— O starym? — zdumiał się
— Nie, o tym... o ex-kleryku.
— Zenon?... A cóż ten chuligan pani zrobił?
— Obrzucił mnie wstrętnymi obelgami... Przy ludziach! Taki wstyd!... Taki wstyd!... Jak ja teraz oczy światu pokażę!
Załamała ręce.
Sobek poczuł, że krew nabiega mu do twarzy. Póki myślał, że to pan Czyński skrzywdził Marysię, mimo woli przyjmował to z rezygnacją, jako działanie sił wyższych, przeciw którym nie podobna było nic zdziałać. Gdy jednak dowiedział się, że chodzi o młodego Mosterdzieja, opanował go nagły gniew.
— Cóż on pani takiego powiedział — zapytał, siląc się na spokój.
Marysia, gdyby nie była tak rozżalona i tak podniecona, zapewne nie zdobyłaby się na zwierzenia. Gdyby miała czas do namysłu, spostrzegłaby się, że nie ma sensu mówić o tym panu Sobkowi, człowiekowi obcemu. Zbyt silnie jednak pragnęła w tej chwili współczucia. Opowiedziała tedy urywanym głosem, jak umiała, przebieg tego okropnego zajścia.
Słuchając zwierzeń Marysi, pan Sobek uspokoił się, a nawet roześmiał.
— Że też pani na takiego durnia zwraca uwagę — powiedział. — On mówi, czy pies szczeka, to jedno. Nie ma czym przejmować się.
— Łatwo panu tak mówić...
— Łatwo nie łatwo, to inna sprawa, a Zenon to się nawet nie liczy. Co dla pani Zenon?... Napluć i tyle...