Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dla sławy, dla... czy ja wiem, czego? A to tak, jakby pan powiedział: idę, bo moja natura wymaga, bym szedł. A przecież idzie się w jakimś celu, nie tylko dla samego przebierania nogami.
— Owszem, panno Magdaleno — zaśmiał się uradowany z szybkiego znalezienia odpowiedzi — owszem, są ludzie, co spacerują, żeby spacerować, żeby przebierać nogami.
— Robią to dla zdrowia — upierała się.
— Albo dla przyjemności chodzenia.
— Więc jednak mają cel.
— I ja też mam cel: pracuję, bo praca sprawia mi przyjemność.
Wybuchnął śmiechem. Był niezwykle kontent z siebie, czuł, że przekonał Magdę, że jemu samemu spadł z głowy przykry i niespodziewany problem. A jednocześnie Magda przestała mu się wydawać istotą dziwną i niebezpieczną. Przeciwnie, stała się jeszcze bardziej pożądana, jeszcze piękniejsza, bliższa, łatwiejsza do osiągnięcia. Od mrozu zaróżowiły się jej policzki tym cudownym rumieńcem, jakiego nie widział u żadnej innej; był ciemny, jakby przypalony, a jednocześnie niezwykle delikatny w barwie. Bo i cerę miała niezwykłą jakąś, złotawą, co przy jej prawie miedzianych włosach stwarzało pyszną całość.
Pan Biesiadowski zdawał sobie sprawę z tego, że kocha Magdę, a przynajmniej, że ją właśnie, i tylko ją chciałby mieć za żonę. Oddawna zdobyłby się na powiedzenie tego i jej, i panu Nieczajowi, gdyby nie obawa, że panna Magdalena nie zechce o tem słyszeć.
Dotychczasowe życie nie nauczyło Besiadowskiego zbyt wielkiej pewności siebie w stosunku do kobiet. Nie miał u nich powodzenia. Dotąd wszakże nigdy się tem