Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Przed tą zaś niedzielą Adela jeszcze zawzięciej szykowała pokój, gdyż i ona spodziewała się wizyty pana Biesiadowskiego. Ponieważ zaś drżała na myśl, że może mu się u nich nie spodobać, że może się cofnąć — wszystko lśniło niczem lustro. Małżeństwo z panem Biesiadowskim Adela uważała dla Magdy za wielki los, jaki się tylko raz w życiu i to nie każdej może trafić. Młody, bogaty, pracowity, z szacunkiem u ludzi, ani na wyścigach nie gra, ani hula, do kościoła regularnie chodzi, za kobietami nie lata, prawie nie pije. A przytem delikatny, z ogładą, nawet porucznikiem był.
Adela nie zwierzała się z tych swoich myśli nikomu, ale wiedziała, że i ojciec napewno taksamo na tę sprawę patrzy i chyba również Magda, chociaż ta, to zawsze dla pozoru nosem kręci, ale tym razem to tylko udaje, bo przecie rozsądku jej nie brak, a gdyby on jej się nie podobał, toby z nim nie gadała w sklepie i nie robiłaby do niego słodkich oczu.
Pan Biesiadowski przywitał się i wszyscy usiedli przy stole. Ojciec wypytywał o podróż, on wesoło i szybko opowiadał, zachwycał się kulturą na Pomorzu, gdzie w chlewach nawet bieżąca woda jest i elektryczność, gdzie ludzie są robotni i uczciwi, chociaż twardzi. Adela i Magda przysłuchiwały się w milczeniu, a pan Nieczaj potakiwał i kiwał głową, zaś po kwadransie zadyrygował:
— No, panny, dajcie nam teraz co przekąsić, bo śniadanie dawno się jadło, a tu niedługo trzeba będzie na sumę iść. Nie odmówisz pan, panie Biesiadowski?
— Z przyjemnością — skłonił się gość.
Adela zerwała się i pobiegła do kuchni, Magda zaś rozesłała na stole biały obrus, wyjęła z kredensu talerze, noże, widelce, ustawiła w środku nienapoczętą butelkę