Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/242

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Tak, proszę pani.
U dołu była biała kartka z lakonicznym napisem:
„Hołd i podziw dla Królowej Pereł. — Ksawery Runicki“.
Kartka była przypięta do łodyg złotą szpilką z ogromną perłą, szpilką od krawata.
Magda szybko obejrzała się: towarzystwo od dużego stołu właśnie zabierało się do odejścia. Panie nakładały futra. Ostatni wychodził ów przystojny mężczyzna: nie miał już szpilki w krawacie.
Nawet nie obejrzał się na nią. Wysoki, zgrabny, barczysty, doskonale zbudowany, przesuwał się między stolikami aż znikł w przejściu do hallu.
— No! Sukces! Winszuję ci! — piszczała Sonia — Co za róże!
Bończa trzymał w ręku kartkę.
— Runicki, Ksawery Runicki... Zaraz, zaraz — przypominał sobie — to zdaje się jakiś ziemanin.
Dyrektor sali nachylił się troskliwie nad stolikiem:
— O tak. To wielki pan. Nasz stały gość. Ma olbrzymi majątek w powiecie Grójeckim... Stale zatrzymuje się w Bristolu.
Cykowski przez szkło powiększające, które wydobył z kamizelki, uważnie przyglądał się perle.
— Na moje oko — odezwał się wreszcie, bębniąc palcami po stole — na moje oko, wart ten, kawałek jest... conajmniej tysiąc złotych.
— Co ty mówisz! — prawie z gniewem zawołała Hańska.
— Murowane.
— To trzeba mu odesłać — zaniepokoiła się Magda