Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Może zostanę artystką, ale nie takiem byle czem, tylko wielką artystką...
— Ty?... szeroko otworzyła swe małe oczki Adela.
— A dlaczegóżby nie?... Pani Iwona mówi, że mam talent. Warunki zewnętrzne też nienajgorsze.
— Niby jakie warunki? — zaniepokoiła się Adela, gdyż przyszło jej na myśl, że rzecz dotyczy pieniędzy, że zatem ona mogłaby w czemś pomóc, o ile owe warunki nie są zbyt wysokie.
— Warunki zewnętrzne — wyjaśniła Magda — to w teatrze tak się nazywa uroda, budowa, rozumiesz?
Tej nocy Adela oka zmrużyć nie mogła, a gdy posłyszała o czwartej nad ranem, że Wikta krząta się w kuchni, przygotowując śniadanie dla ojca i dla niej, jeszcze zanim się zaczęła ubierać, podeszła cichutko do łóżka siostry i długo wpatrywała się w jej długie czarne jak smoła rzęsy, w rozrzucone na poduszki bronzowe, prawie rude włosy, w deliktny owal twarzyczki i wypukłe, jakby nożem wykrojone usta.
— Dlaczegóżby nie? — szeptała do siebie — dlaczego?... Alboż to dla niej takie życie?... Magdusia moja kochana, siostrunia moja jedyna...
I w niepokoju, w zdumieniu i w czułości Adela otarła łzy rękawem nakrochmalonej koszuli. Nie łatwo jej było pogodzić się z tą myślą, nie łatwo uznać rzecz za przesądzoną. Przypuszczała nawet, że to grzech z jej strony, grzech, że starsza siostra nie próbuje odwieść młodszej ze złej drogi. Adeli nieraz odbijało się o uszy, jakie to zepsucie jest w teatrze i że takie artystki to przeważnie lafiryndy, albo nawet na utrzymaniu u różnych bogaczy. Jednakże wiedziała zgóry, że żadne namowy nie pomogą, a gdyby przysięgi nie dotrzymała i wygadała się przed ojcem ze wszystkiem, doszłoby do jakiegoś nieszczęścia.