Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

gruntował, a jeżeli teraz do tej samej jatki schodziła się klijentela nie tylko z najbliższych ulic, ale i Oboźnej, i z Nowego Światu, i z Wareckiej, czy Chmielnej, to on w tem miał swoją zasługę. Niby mięso nie było tu ani droższe ani tańsze, ani lepsze ani gorsze, niby klijentów po rogach ulic nie łapał, ani jak inni, ludzie nowi i bez godności, nie napraszał się nikomu, a jednak wszystkie co porządniejsze państwo, co lepsze gospodynie, co dbalsze służące u Nieczaja brali i tylko u Nieczaja. Takie już mieli upodobanie, choć przed kupującymi nie skakał, a nawet przeciwnie czasami i zburczał. To też mógł być dumny i był dumny.
Patrzył na córkę, układającą móżdżki, polędwice i nóżki cielęce na wystawie, patrzył na jej okrągłą zdrową twarz, na czerwone silne ręce i wciąż mu powracała myśl, że właśnie Adeli po najdłuższym swoim żywocie jatkę zostawi. Kiedyś inaczej sobie układał, inaczej planował. Warsztat powinien przechodzić z ojca na syna, a miał przecie syna. Zawsze tak wspominał go, jakby go już w życiu nie było. A przecież Józef żył i to pięknie, uczciwie żył i nie tylko wstydu ojcu nie przynosił, przeciwnie, wszyscy znajomi i krewni zazdrościli panu Antoniemu losu Józefa. Księdzem został, uniwersytet skończył i seminarjum duchowne, stanowiska różne poważne zajmuje, wikarjuszem przy farze łomżyńskiej jest i prefektem szkół, a niedługo proboszczem zostanie. I owszem, ojca ni rodziny nie zapomniał, listy pisze, w odwiedziny przyjeżdża i serdeczny, jak dawniej bywało i życzliwy, ale... ale pan Antoni, bez obrazy boskiej, nie mógł jednak synowi darować tego odstępstwa. Juściż kapłaństwo, stan święty, aleć i rzemiosło wstydu nikomu nie przynosi, a uczciwością i sumiennością, modlitwą i pracą też się wobec Boga zasłużyć dostatecznie można.