Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Niestety i to nie zmazałoby kompromitacji.
Magda również musiała być zaskoczona jego obecnością, gdyż przez dłuższy czas patrzyła nań w zdumieniu szeroko otwartemi oczyma, zanim zdołała powiedzieć:
— Więc jedzie pan?...
Przygryzł wargi i milczał. Cóż mógł powiedzieć, jak zacząć?.... Ogarnął go bezmierny smutek i zupełna rezygnacja. Stało się, nic tego nie zmieni, ośmieszył się w jej oczach i zdyskredytował.
— Dlaczego pan nie chciał, bym wiedziała, że pan jedzie tym pociągiem? — zapytała prawie gniewnie.
Nic nie odpowiedział, a ona zaśmiała się sucho:
— Domyślam się. Wstydził się pan mego towarzystwa. Na okręcie co innego, ale w kraju...
— Nie — apatycznie potrząsnął głową. — Myli się pani. Nie przyznałem się, gdyż wstydziłem się tego, że muszę jechać trzecią klasą.
— Nie rozumiem. Dlaczego pan musi?
Wzruszył ramionami:
— To proste: nie mam pieniędzy.
— Pan? — spojrzała nań zdumiona.
— Nie mam, a nie mogłem do nikogo zwrócić się po pożyczkę. Gdyby nie dzisiejsze święto, zastawiłbym swoją papierośnicę, lub inne rzeczy... Niestety ta przeklęta niedziela.
Przyglądała mu się z uwagą. Na jej twarzy wyraz zdumienia stopniowo zmieniał się w uśmiech, aż wreszcie roześmiała się głośno:
— Biedaku, niemądry rozrzutniku! Tak się pan wyszastał!?
— Do grosza — przyznał ponuro.
— Jak pan mógł!? Przecie tyle razy zachęcałam pana do oszczędności!... To jest doprawdy karygodne.