Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To straszne — jęknęła generałowa i, zatrzepotawszy obfitemi członkami, otworzyła usta, niczem konająca ryba.
Lekarz chwycił butelkę z koniakiem:
— Pani będzie łaska...
Nie dokończył, i stało się.
Na szczęście współbiesiadnicy zdążyli wykręcić się na swoich przymocowanych do podłogi fotelach i odskoczyć w porę.
Dwaj stewardzi ujęli damę pod ręce, i starając się zachować między nią, a sobą pełen szacunku dystans, wyprowadzili ją mazurowym krokiem. Dwaj inni w okamgnieniu przenieśli pozostałe trzy osoby do już dawniej opróżnionego stolika.
Doktór pobiegł ratować generałową. Pani Znaniecka z obrzydliwem łakomstwem zabrała się do tłustych kotletów z jagnięcia. Runicki udawał, że je. Naprawdę łykał tylko koniak. Pomimo to wręcz bał się podnieść oczy z nad talerza. Co chwila ktoś wybiegał, a pozatem samo spojrzenie na okna sali wywoływało mdłości. Widać było to ocean zasłaniający całe szyby, to szare chmury.
— Niechże pan zje tej sałatki — perfidnie zachęcała pani Znaniecka — zrobiona jest na wybornej oliwie. Lubi pan oliwę?... Ale to jagnię! Tłuszczyk zwłaszcza...
Byłby zamordował tę babę. Ślina napłynęła mu do ust w nieprawdopodobnych ilościach, zaciskał szczęki, aż mu oczy wyłaziły nawierzch, ale przecież dotrwał do końca i z podniesioną głową wyszedł z jadalni. Niestety, przy wyjściu zobaczył sędziego Balczyńskiego, z którym przed paru dniami szalał w Sewilli. Sędzia, zielony, jak grynszpan, chusteczką usiłował zdusić głośną czkawkę i, jak na złość, przed samym Ksawerym — nie wy-