Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kujących na swoją kolej wejścia do kanału. „Sarmatia“, jako największa, wyminęła inne i stanęła przy szluzie. Z pokładu pasażerowie przez lornetki przyglądali się zakotwiczonym okrętom, brzegom i budynkom Holtenau. Tymczasem dźwigi okrętowe nie próżnowały. Raz po raz pochylając się nad bulwarem mola, unosiły olbrzymie paki i skrzynie, beczki i pudła, by zrobić pół obrotu i zostawić to wszystko w nienasyconym brzuchu „Sarmatii“. Okręt prowiantował się świeżemi zapasami. Wykarmienie i napojenie sześciuset pasażerów i stu zgórą osób załogi równało się dziennemu zużyciu około czterech tysięcy kilogramów mięsa, ryb, jarzyn, owoców, wina, piwa i najrozmaitszych innych dodatków.
Pasażerowie z braku innego zajęcia nawiązywali rozmowy z niemieckimi urzędnikami i żandarmami, przechadzającymi się po idealnie wymiecionem kamiennem nadbrzeżu z minami powagi i dostojeństwa.
Liczni przekupnie na długich drągach podawali na pokład papierosy, czekoladę, pocztówki i inne drobiazgi w małych kapturkowatych torebkach, otrzymując wzamian garście bilonu.
Wreszcie śluzę otwarto i wraz z masami bałtyckiej wody „Sarmatia“ wpłynęła do kanału. Na prawie osiem godzin wielki okręt został wciśnięty między dwa brzegi, tak bliskie, że zdawało się, dobrym skokiem wprost z pokładu można było bliższego z nich dosięgnąć.
Po obu stronach rozciągały się płaskie, lekko sfalowane wzgórzami łąki, a wśród nich tu i ówdzie czerwieniły się zabudowania folwarków.
— Gdyby nie ogromne mosty poprzerzucane nad kanałem — mówił Runicki — mogłoby się nam zdawać, że jesteśmy na Pilicy, czy na Bugu.
Pani Znaniecka przytaknęła: