Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja myślę.
— A pan często chorował?
— O, nie. Ja nie ulegam morskiej chorobie.
— A ja, niech pan sobie wyobrazi, ogromnie się jej boję. Swoją drogą chciałabym zobaczyć burzę na morzu czy choćby takie wielkie fale, ale mam stracha.
— Na wszelki wypadek polecam się w charakterze pielęgniarza — żartował.
Rozstali się dopiero przed lunch‘em. Przy swoim stole Ksawery zastał już całe towarzystwo, oprócz doktora, który musiał zająć się jakimś chłopcem i jego zwichniętą nogą.
— Jakże pani spędziła ranek? — zwrócił się do pani Znanieckiej z uprzejmą złośliwością.
— Dziękuję, bardzo miło i w bardzo inteligentnem towarzystwie — odpowiedziała — bawił mnie pan Flaubert.
— Czy też lekarz? — Ksawery zrobił ironiczną minę.
— Nie, drogi panie, pisarz z XIX wieku — odcięła się.
By zamaskować otrzymany sztych, Ksawery powiedział całkiem dobrodusznie:
— O tak, to bardzo dobry autor. Tak... Flaubert... Owszem, czytałem....
— Czy jego „Notre Dame de Paris“, czy „Lettres de mon moulin“? — zapytała niewinnie.
Ksawery zaczerwienił się, nie tracąc jednak kontenansu, skinął głową:
— Zdaje się jedno i drugie.
Generał Przybyś podniósł widelec:
— Znałem jednego Flobera. Miał trafikę na Grauegasse we Widniu. Tęgi taki z baczkami, panie dobro-