Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Po krótkiem posiedzeniu w barze przy cocktailach, kiedy pani Znaniecka udawała się na spoczynek, mógł już na dobranoc powiedzieć jej „pani Marychno“.
Na okręcie, ludzie, zmuszeni do nieustannego przebywania w jednem i tem samem towarzystwie, znajomią się i zbliżają bardzo szybko.
Dopiero około północy, kiedy opustoszały pokłady, zawrócił do swojej kabiny. Mała klitka, na dwa metry szeroka i na trzy długa, z wąskiem łóżkiem metalowem, przymocowanem do ściany, z szafą, zamykaną umywalką i z wąską kanapką, pokrytą czerwonym pluszem, przypominałaby przedział sleepingu, gdyby nie okrągłe, nieduże okno okrętowe, gdyby nie pas ratunkowy, wystający z kraty pod sufitem i gdyby nie barjerka przy łóżku, broniąca przed spadnięciem w razie silnego chybotania okrętu.
Teraz jednak było cicho i spokojnie, ciepło, przytulnie i bezpiecznie.
Dzień na okręcie zaczynał się wcześnie. Już wpółdosiódmej na korytarzach rozlegał się gong. Śniadanie podawano tylko do dziewiątej. Owoce, wędliny, jaja, jam‘y i sery, kawę lub herbatę z doskonałem świeżutkiem pieczywem. O jedenastej roznoszono buljon w filiżankach, o pierwszej podawano lunch, o piątej podwieczorek, a o siódmej obiad.
W hallu co kilka godzin wyznaczano na mapie położenie okrętu, wywieszano różne zawiadomienia i informacje. Tu też umieszczony był barometr, dzięki czemu przez hall ustawicznie przepływała fala podróżnych.
Po pierwszym dniu rozgorączkowania i myszkowania, publiczność zdążyła się zadomowić i uspokoić. Pokłady pokryły się gęsto leżakami, na których owinięci w futra i