Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

było wyżej w jego pokładach i w hierarchji cen biletów, tem mniej dawała się odczuć. Hałas cichł już całkowicie na spacerowym, do kabin zaś pierwszej klasy nie docierało nawet drżenie najniższych, zanurzonych na dobre sześć metrów w wodzie części kadłubu.
Tonaż „Sarmatii“ wynosił piętnaście tysięcy przy pełnem obciążeniu, którego nie pamiętała już jednak od dobrych lat dwudziestu, to jest od czasu, gdy pod swą pierwotną nazwą „Dagmary“ kursowała między Bałtykiem, a portami Dalekiego Wschodu z ładunkiem drobnicy w jedną, a z ryżem i herbatą w drugą stronę. Wtedy i wnętrze jej nie było jeszcze zabudowane w obecny sposób, nie było tam małych, biało-lakierowanych kabin, wyłożonych czerwonemi chodnikami, lecz tylko ogromne magazyny, gdzie piętrzyły się worki i skrzynie, skrzynie i worki. Kajuty istniały tylko na głównym pokładzie, no i dla rzadko trafiających się bogatych podróżnych, na pokładzie mostowym. „Dagmara“ była bowiem statkiem towarowym.
Odkąd zmieniła imię i zaczęła pływać pod polską banderą, przewoziła przeważnie emigrantów do Ameryki i reemigrantów do kraju. W okresie jednak najmniejszego ruchu wychodźczego służyła jako okręt wycieczkowy i wypoczynkowy, a w związku z tem przyozdabiała się nowemi lakierami, nowem urządzeniem kabin i dywanami w salonach, a przedewszystkiem odświętnym nastrojem trzepoczących girland, chorągiewek i sznurami wielobarwnych żarówek, rozbawionym tłumem pasażerów, hałasem śmiechów i dźwiękiem dwóch orkiestr: jednej marynarskiej, drugiej cywilnej.
Surowość i rygor, panujące na „Sarmatii“ podczas