Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/264

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To moje nieodwołalne postanowienie. Zobaczymy, czy wolisz spełnić swój obowiązek matki i żony, czy lecieć za pierwszym lepszym, który ci w głowie zawrócił.
— Jak ty śmiesz tak mówić — wybuchnęła. — Ty, ty...
Cisnęły się jej na usta najobelżywsze, najostrzejsze słowa. Cała trzęsła się ze wzburzenia, aż nie panując nad sobą — rozpłakała się bezradnie. Wówczas Ksawery zmienił ton. Zaczął ją znowu błagać, by została, obiecywał poprawę, zaklinał. Nie rozumiał, że już nic na świecie nie zdołałoby jej powstrzymać. Gdy na wszystko odpowiadała jednem żądaniem, by oddał jej dziecko, zerwał się i krzyknął:
— Nie. Nietylko dziecka ci nie oddam, ale i tobie nie pozwolę wyjechać. Mam do tego prawo.
Otworzył drzwi, a stwierdziwszy, że dziecko z niańką jest w sąsiednim pokoju, zamknął je spowrotem, klucz schował do kieszeni i wyszedł. Magda przez kilka minut siedziała bezradna na brzegu łóżka. Nie, nie pozwoli steroryzować się! Nacisnęła dzwonek i kazała zaprzęgać konie. Po dobrym kwadransie pokojówka wróciła z oświadczeniem, że „jaśnie pan zakazał stangretowi zaprzęgać“.
— Dobrze — skinęła głową Magda i nie namyślając się nałożyła kapelusz i płaszcz. Spojrzała na zegarek. Do stacji było niecałe trzy kilometry. Pójdzie pieszo i jeszcze zdąży na pociąg. Wzięła neseser, zbiegła ze schodów i prosto przez gazon ruszyła przed siebie.
Kolana jej drżały, neseser stawał się coraz cięższy, ale nie zatrzymała się ani na chwilę, nawet nie obejrzała się za siebie. Nie wątpiła, że odzyska dziecko. Ksa-