Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/244

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

prosty jak świeca, podniecony lecz z rysem skupienia między brwiami — był prawie piękny. Niemal bezszelestnie obracał się na miejscu, od czasu do czasu w przebiegu końcem stopy uderzał lekko w posadzkę, a te dwa uderzenia brzmiały jak ciche oklaski na każdym przytłumionym skręcie melodji.
Patrzyła nań długo, na pełne zachwytu oczy kobiet, i wyżej, na ściany zawieszone poczerniałemi płótnami portretów.
I oni, tamci, ci w atłasach i białych perukach, ci w czarnych aksamitnych kaftanach, ci w purpurowych kontuszach i z podgolonemi głowami, oni wszyscy, jego dziadowie i pradziadowie musieli tak tańczyć kujawiaka... Może wtedy jeszcze i tego pałacu nie było, może zamiast lśniącego parkietu pod ich stopami potrzaskiwały grube deski, a zamiast wielkiej orkiestry przygrywało nieudolnie kilku grajków wiejskich, ale kujawiak był ten sam, i Runiccy ci sami... Zmieniły się stroje, przeminęły podgolone łby i fryzowane peruki, przeminie frak i kunsztowny przedziałek Ksawerego, może nawet po tym pałacu kamień na kamieniu nie zostanie, po Wysokich Progach śladu żadnego... Ale po dziadach i pradziadach, po Ksawerym i jego synu Tomaszu przyjdą wnuki i prawnuki, przechowają tę tradycję, z dumą będą wymawiać swoje nazwisko, bo nazwisko dla nich będzie zawsze tą tradycją, a ta melodja przemawiać będzie do nich swojem żyznem słowem przeszłości, swojemi niezmiennemi zwrotkami, które jednakowo zabrzmią dla każdego z nich. Wszystko, co tu jest, wyrasta z tego, co minęło, karmi się sokami dawności, jednem ramieniem sięga w przeszłość, drugiem w przyszłość, splata się łańcuchem silniejszym niż łańcuch przyczyn i skutków, łańcuchem, którego każde ogniwo, choćby kształtem było inne, z