Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Czy nauczonoby go nigdy nie zapytać: — Gdzie jest matka?... Któżby z nich pragnął zobaczyć łzy wzruszenia za tą przybłędą?...
Serce skurczyło się boleśnie, dojmująco, krew zapulsowała w krtani.
Czemuż nie umie już, jak dawniej, uciec od rzeczywistości, ozdobić ją wyobraźnią, rozjarzyć fantazją, przybrać marzeniami?!...
Przymknęła powieki. Więc jak?... Jak?... Aha, to jest jej dom, radosny i pełen szczęścia... I miłości. Jest kochana... Bardzo kochana. Pochyla się nad nią jego najdroższa głowa, szare, mądre oczy są pełne uśmiechu, a usta muskają czoło, policzki, wargi... A jej ręce zanurzają się w puszystych, siwych, srebrnych włosach i mówi mu, i przysięga, że każdą cząsteczkę jego przeżytych cierpień zapłaci mu swoją ogromną, potysiąckroć razy powtarzaną miłością... A cały świat jest dla nich dwojga, pachnący, promienny, ich świat, bo we dwoje są całym światem... I mały Tomek nie jest synem Ksawerego, nie... Napewno! Jest synem tej ich miłości...
Ten pałac, tam wysoko, ależ tak, tak... To miłość, to szczęście...
Wargi szeptały w gorączkowym pośpiechu, palce zaciskały się kurczowo, po twarzy szybko spływały łzy...
Tak, teraz wiedziała o sobie całą prawdę: kocha go.
Boże! Czemuż nie rozumiała tego wcześniej! Jak mogła popełnić na sobie taką zbrodnię, jak małżeństwo z Ksawerym! Jakież przekleństwo związało jej życie?...
Pałac rozbrzmiewał daleką, przytłumioną melodją. Melodje zmieniały się jedna po drugiej, Bóg wie, jak długo tu siedziała...
— Wracać, trzeba wracać.